Wysłany: Śro 16 Sty, 2008 23:07 Sześć weekendów z Wehrmachtem
Kiedy serwer wyeliminował zmarłych, z siedmiu tysięcy pozostały 42 osoby. Romuald Kulik wydrukował listę i pojechał do Niemiec. Pytał żołnierzy, co robili, kiedy płonęła Warszawa
By dojechać do Ericha do Turyngii, Romuald Kulik wstał o piątej rano. O dziesiątej włączył dyktafon. - Najpierw czułem, że to fajna zabawa takie palenie miasta, ale po kilku dniach przestało mi się podobać -wspominał Erich. - Zaczynało brakować jedzenia. Nie było nawet zupy, tylko chleb ze smalcem i gorąca herbata. Konserw nikt nie jadł, bo były przeterminowane i baliśmy się zatrucia.
Romuald dostał prezent i zaczął szukać Niemców
28-letni Romuald mieszka z rodzicami pod Opolem. Pisze bajki dla dzieci i wiersze, które publikuje w niskonakładowych wydawnictwach literackich. Dwie jego bajki wydrukował kiedyś "Miś". W weekendy pracuje dorywczo w firmie kurierskiej. Jest pomocnikiem od przesyłek wielkogabarytowych.
W sierpniu 2004 roku dostał od dziewczyny "Kronikę Powstania Warszawskiego". Wcześniej w Warszawie nigdy nie był. Książka go wciągnęła.
- Ale brakowało mi w niej relacji Niemców. Zacząłem szukać w bibliotekach, w internecie, ale nigdzie nie natknąłem się na takie zapisy. Wtedy pomyślałem sobie, że skoro historycy do nich nie dotarli, to ja to zrobię -mówi Romek. -Czemu? Nie wiem czemu. Po prostu chciałem wiedzieć.
Johann i Joseph mówią niewiele, a Heinrich recytuje z pamięci
W 1989 roku mała monachijska oficyna wydała książeczkę "Warschauer Aufstand". Zawierała imienny wykaz niemieckich żołnierzy walczących w Powstaniu Warszawskim, ich stopień i ewentualnie datę śmierci. Publikacją niewielkiego wydawnictwa słynącego z drukowania nacjonalistycznych tekstów zainteresowali się historycy. Alarmowali, że zawiera mnóstwo nieścisłości. Protestowali też Niemcy, których w książce uśmiercono, i ci, którzy nigdy nie byli w Warszawie. Pod groźbą procesów wydawca wycofał trzytysięczny nakład.
Romek zdobył wykaz przez zaprzyjaźnionego poetę z Berlina. Znajomy informatyk przez dwa miesiące wklepywał do wyszukiwarki internetowej siedem tysięcy nazwisk. Mógł znaleźć adres i telefon każdego żyjącego z listy, bo w Niemczech nie ma ochrony danych osobowych.
Serwer sam eliminował zmarłych. Zostały do sprawdzenia 42 osoby. W ostatnie wakacje sześciu zgodziło się spotkać. W weekendy, bo w tygodniu Romek nie mógł ich odwiedzić, ponieważ pracował przy kapslowaniu butelek w Bremie.
Ale do trzech jechał niepotrzebnie. Bo Johann powiedział, że nigdy nie był w Polsce, Joseph był dwukrotnie, ale w Zgorzelcu na zakupach, a Heinrich opowiadał o walkach na placu Trzech Krzyży tak, jakby recytował wykutą na blachę notatkę z podręcznika. Przyjął Romka w przedpokoju i nie pozwolił mu zadać pierwszego pytania. - Ja żałuję, że się zgodziłem na tę rozmowę. U was to Powstanie to mit narodowy i bez względu na to, co powiem, wasza polska propaganda i tak przetworzy moje słowa, by Niemcy wyszli na świnie. Tak się teraz u was robi - powiedział i się pożegnał.
Erich pali miasto, a po latach ogląda "Pianistę"
Od Ericha w Turyngii Romek usłyszał, że do Warszawy dotarł on po upadku Powstania 4 października 1944 roku. Miał osiemnaście lat. Pracował w brygadzie, która przez osiem godzin dziennie chodziła z miotaczami ognia po ulicach i paliła ruiny.
Dziwił się, że mieli palić to, co już było spalone. Do tego benzyna była do niczego i kamienice nie chciały zajmować się ogniem. Po pracy wracali na Mokotów, gdzie mieszkali w kilkuosobowych pokojach. Czuli się bezpieczni, bo bramy wjazdowej do niemieckiej części miasta pilnowało 50 niemieckich żołnierzy.
Ale codziennie pili spirytus. Jeden z kolegów nie mógł znieść tej roboty. Oblał się tym spirytusem i podpalił.
Kiedy obejrzał w telewizji "Pianistę" Romana Polańskiego, znów sobie o niej przypomniał. - Bo wcale nie było tak jak w filmie. W ruinach mieszkało dużo ludzi, a nie tylko Szpilman. Kilkuset na pewno - przekonuje. -Wychodzili w nocy. Widziałem ich, bo zapuściliśmy się kilka razy w ruiny. Z ciekawości. Patrzyliśmy, jak wyciągają z piwnic spieczone kartofle. Nie było rozkazów, by do nich strzelać - opowiada Erich.
Wstydzi się za to, co wówczas nazywał fajną zabawą. - Zrujnowaliśmy miasto. Przykro mi - uśmiecha się i rozkłada ręce. - Chce pan jeszcze herbaty? - dopytuje się. Romek dziękuje.
Dieter ma dyplomy za celność i kolekcję pocztówek
- Pierwszego dnia każdego miesiąca braliśmy o godz. 10 żołd. 1 sierpnia był dla nas nieprzyjemnym dniem na atak, bo o godz. 17 to byliśmy przynajmniej lekko pijani - twierdzi Dieter. Romek pojechał do niego pod Berlin. Ale Niemiec nie chciał wiele mówić. Był snajperem w okolicach pl. Teatralnego. Nie powie, ile razy trafił, ale w pokoju na ścianie ma dyplomy zdobyte przed wojną za celność. Jest niemiły, mamrocze pod nosem, wzrusza ramionami. Chyba dlatego, że powstańcy zabili siedmiu jego kolegów. - Szliśmy w ośmiu, a oni wyszli na nas w niemieckich mundurach. Zaczęli strzelać dopiero, gdy byliśmy na wyciągnięcie ręki. Uciekłem. Uszedłem z życiem z tej wojny - mówi.
Kiedy Romek chce wiedzieć, czy Dieter ma jakieś pamiątki z Warszawy, ten nerwowo otwiera szuflady i przerzuca zawartość każdej. Jakieś kartki spadają na podłogę. - Jak się walczy o życie, to się nie myśli o pamiątkach - denerwuje się, trzymając w ręce pocztówki w papierowej obwolucie. - Masz, przekaż do celów historycznych, to nie ma dla mnie wartości. Było w tej serii 12, ale wysłałem cztery znajomym. Do widzenia - uciął.
Na ośmiu pocztówkach ruiny Warszawy: pl. Krasińskich, ul. Królewska, pl. Piłsudskiego, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i Wierzbowa. Ruiny i zgliszcza. Na jednej kartce podpisanej "głód" ludzie pochyleni nad ciałem konia próbują odkroić trochę mięsa. To jedyna seria z ruinami Warszawy, jaka ukazała się w czasie wojny.
- Nie sądzę, że ten Niemiec, przekazując mi ją, chciał spłacić jakiś dług wobec historii. On po prostu chciał się mnie jak najszybciej pozbyć - uważa Romek.
JĂźrgen pali fajkę i wspomina warszawskie restauracje
Spotkania z Niemcami walczącymi w Powstaniu Warszawskim zajęły Romkowi sześć kolejnych weekendów. Ostatnie zaplanował na Monachium. Jechał tam bez wiary, w poczuciu bezsensu. - Nikt nic właściwie wcześniej nie chciał mówić. Spotykałem wiekowych mężczyzn, którzy błądzili w swoich wspomnieniach. JĂźrgen był najstarszy z nich, miał 102 lata, więc nie spodziewałem się, że powie coś, co będzie miało wartość historyczną czy chociażby emocjonalną. Że pomoże mi zrozumieć tamtych Niemców. Rozmowa z nim była dla mnie surrealistycznym doświadczeniem, czułem się, jakbym się znalazł w wierszu o esesmanie, który delektuje się herbatą w jedynej filiżance ocalonej z Drezna, albo na kartkach książki - opowiada Romek.
JĂźrgen przyjął go w bibliotece. Na podłodze dębowa mozaika, na jednym stoliku mahoniowy barek w formie globusu, na drugim podgrzewany imbryk z pomarańczową herbatą.
Na całą ścianę regał na książki z przedwojennymi wydaniami Goethego, Schillera, z atlasami geograficznymi. Pod oknem ogromne masywne biurko. Ale Niemiec nie siedzi za nim, tylko w fotelu przed dymiącym imbrykiem. W koszuli i w kamizelce. Romek w T-shircie czuje się nieswojo w tym burżuazyjnym pokoju. Nabiera pewności, kiedy zauważa na stopach staruszka przydeptane kapcie.
JĂźrgenowi nie drży dłoń, kiedy zapala fajkę i kiedy dolewa Romkowi aromatycznej herbaty.
W Warszawie był kilkakrotnie. Przez trzy lata spędzał w mieście wolne dni. Z Poznania, gdzie stacjonował, jego koledzy jeździli nad morze. On chodził z aparatem fotograficznym ulicami Warszawy.
-W mieście była psychoza. Ludzie bali się Niemców, nie chcieli pozować do zdjęć. Kiedy zaczynałem fotografować Polaków, nagle wokół mnie powstawała wolna przestrzeń. Budynek i nic więcej. W Krakowie było zupełnie inaczej, tam nie mieli strachu i robili mi zdjęcia, kiedy ich poprosiłem - opowiada JĂźrgen.
JĂźrgen pokazuje zdjęcia i opowiada o wojnie
Zdjęcia z Krakowa przepadły, kiedy JĂźrgen ewakuował się z Poznania. Z 20 walizek, które wówczas spakował, ocalały w zawierusze cztery. Stracił fotografie, które robił w warszawskim getcie, w Gdyni, Gdańsku i w Łodzi.
Romek jakoś nie umie się wzruszyć tą stratą wysokiego oficera Wermachtu. I kiedy ten prosi go, by podał z biblioteki kremowy album fotograficzny, to zanim Romek przeczyta na jego okładce "Reise nach Warschau", zauważy "Mein Kampf" z 1939 roku.
- Aż się wzdrygnąłem na jego widok, ale zaraz potem to mnie wgniotło w fotel -wspomina Romek.
JĂźrgen wziął w ręce pamiętnik dokumentujący jego pierwszy pobyt w Warszawie 1 i 2 sierpnia 1941 roku. Każda fotografia szczegółowo opisana, niektóre z osobistymi komentarzami.
Przeglądał kartka po kartce. Mosty, Pałac Saskich, dworzec, jego portret na tle ruin na ul. Wierzbowej, kilka fotografii z getta, przy których JĂźrgen podnosi głos.
- Żydzi uważają się za ofiary wojny, ale nie są ofiarami, tylko sprawcami! - irytuje się. I opowiada, jak przed wojną Żyd oszukał jego ojca przy transakcji kupna mieszkania.
- JĂźrgen mówi tak głośno, że w drzwiach pokoju staje jego wnuk, by sprawdzić, co się stało. I zostaje już oparty o framugę, kiedy dziadek znów opowiada.
Romek płaci 250 euro i dostaje album
Romek stara się zmienić temat. Wracają do Powstania, które zastało JĂźrgena w Warszawie. Pracował w administracji w budynku na Krakowskim Przedmieściu, ale w ciągu trzech tygodni, jakie spędził w Warszawie, raz tylko 1 sierpnia widział młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na ramionach.
- Nigdy nie wychodziłem na ulicę w mundurze, choć chodzenie w cywilu było kategorycznie zabronione. I nie nosiłem ze sobą broni. Nikt przez to nie zwracał na mnie uwagi. Bo bałem się, ale najmniej wtedy, gdy w oddali słyszałem strzały. Wiedziałem, że skoro walki toczą się gdzieś tam, to ja jestem bezpieczny - opowiada.
- Ale Polacy byli barbarzyńcami. Syn mego kolegi zginął w Powstaniu. Jego ciało znaleziono nagie, całkowicie nagie! Jak można było tak go pozbawić intymności - JĂźrgen znów podniósł głos, a Romek myśli wtedy o więźniach Auschwitz i opolskich Żydach wywiezionych do czeskiego Terezina.
- Nie wdawałem się w dyskusje, bo chciałem poznać jego punkt widzenia. Nie chciałem go przekonywać, nawracać, bo ten człowiek przeżył 102 lata i nie sądzę, by u kresu życia zmienił zdanie - mówi Romek.
Poprosił o dolanie herbaty. JĂźrgenowi nawet nie zadrżała ręka. Wstał i podszedł do okna. Pykał fajkę, wnuk stał bez ruchu w drzwiach. W tej ciszy Romek zaproponował, że kupi album. Mógł zapłacić 250 euro, na co JĂźrgen przystał, choć wnuk uważał, że fotografie są warte 150 euro więcej.
- Jeśli użyjesz tego do celów historycznych, to sprzedam ci taniej - zakończył.
I otworzył szufladę biurka, z której wyciągnął pełne wciąż opakowanie Pierników Warszawskich z 1941 roku, orła z rozpostartymi skrzydłami z niemieckim napisem "Pamiątka z Warszawy" i pięć jadłospisów z warszawskich restauracji. -Wróciłbym do Warszawy, bo tam było wspaniałe jedzenie -wyznał i spojrzał na zegarek. Minęły trzy godziny. JĂźrgen zgasił fajkę. Powiedział, że jest zmęczony.
Romek nosi album przy sobie
Romek nosi album i widokówki przy sobie w niewielkim plecaczku. Zabiera go do pracy w firmie kurierskiej i do znajomych. Z każdym dniem kartki stają się luźniejsze.
- Co z tym zrobić? - zastanawia się. W końcu obiecał JĂźrgenowi, że wykorzysta go do celów historycznych. Lokalny wydawca byłby gotów go wydać, ale nie w tym roku.
Do Romka dzwonią już kolekcjonerzy, proponując odkupienie zbioru za kilka tysięcy złotych.
- Raczej nie sprzedam, ale chciałbym, aby ktoś się nim profesjonalnie zajął. Ja nie jestem historykiem - zauważa.
Roman za wszystko, co może oszczędzić, kupuje stare widokówki i fotografie Warszawy, dla niego "miasta, które pachnie tragedią". Ma ich 250. I marzy, by osiągnąć w życiu coś, co sprawi, że pozostawi po sobie ważne świadectwo. Może coś odkryje? Może napisze? I tak o tym rozmyśla w samotności, bo ta dziewczyna, od której dostał książkę o Powstaniu, to od niego odeszła.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach