pozwolę sobie zamieścić wojenną przygodę mojego dziadka . Niestety nie ma go już wśród żyjacych . Więc może w ten sposób na jakiś czass " ocalę od zapomnienia " to co zdążylem zapamiętać z jego opowiadań .
ŻOŁNIERZ, JENIEC I REPARTIANT
WSPOMNIENIA
Mój dziadek Stanisław przed wojną mieszkał w Mościskach. W chwili wybuchu II wojny światowej miał 31 lat, był żonaty i miał dwie malutkie córki – dwuletnią i sześciomiesięczną. Kartę mobilizacyjną otrzymał 27.sierpnia 1939 roku z przydziałem do 22 pułku artylerii lekkiej w Przemyślu. Pułk ten wchodził skład 22 Dywizji Piechoty Górskiej (DPGór). Organizacyjnie dywizja miała: 2 pułk strzelców podhalańskich z Sambora, 5 pułk strzelców podhalańskich z Przemyśla i 6 pułk strzelców podhalańskich z Sanoka oraz 22 pułk artylerii ciężkiej. Dowódcą 22 DPGór był płk dypl. Leopold Endelt - Rogis. Dywizja wchodziła w skład Armii Kraków .
Po otrzymaniu karty mobilizacyjnej dziadek miał dwie godziny na załatwienie spraw rodzinnych i zawodowych. Punkt zborny jednostki, do której miał przydział mieścił się w Przemyślu przy ulicy Lwowskiej (obecnie znajdują się tam wielko - powierzchniowe sklepy m.in. Castorama). W koszarach został umundurowany, złożył przysięgę i w stopniu sierżanta mianowany został dowódcą drużyny łączności. Następnie 22 pal przemaszerował z Przemyśla do Żurawicy i załadował się na wagony kolejowe. Pierwszego września pociąg ruszył w kierunku Krakowa po drodze był bombardowany przez niemiecki lotnictwo. Po dotarciu do
Trzebini za Krakowem jednostka wyładowała się i ruszyła w kierunku Olkusza. Do walki weszła 3 września.
Pod naciskiem nacierających wojsk niemieckich 22 DPGór cofała się na wschód wzdłuż lewego brzegu Wisły przez Olkusz, Skałę Miechów na Busko. W nocy z 8 na 9 września 22 DP Gór stoczyła pod Broniną koło Buska bitwę z Niemcami. Była to straszna nocna walka. Dokoła wybuchały pociski artyleryjskie i wtedy po raz pierwszy dziadek myślał, że zginie. W trakcie trwającej walki dowódca dywizji płk Endelt – Rogis uznał, że jednostka już nie istnieje i odjechał z takim meldunkiem do sztabu Armii Kraków. Dowództwo przejął zastępca do spraw piechoty płk Grot , dzięki któremu udało się odskoczyć od nieprzyjaciela i uporządkować oddziały. W trakcie odwrotu wśród żołnierzy zapanował defetyzm i zniechęcenie. Dowódcę dywizji oskarżono o zdradę i szpiegostwo. W bitwie dywizja poniosła ciężkie straty, stan osobowy jednostki zmniejszył się do 3 tys. żołnierzy a dowódca został odwołany ponieważ opuścił swoich żołnierzy podczas walki W nocy z 9 na 10 września na północ od Stopnicy znacznie osłabiona 22 DPGór stoczyła swoja ostatnią walkę z nacierającą od Staszowa niemiecką 5 dywizją pancerną oraz oddziałami 27 dywizji piechoty i została całkowicie rozbita. Po tej walce z dywizji zostało 1000 żołnierzy ( cała dywizja przed walkami liczyła ok. 16 tys. żołnierzy), którzy wycofali się na wschód . Większość żołnierzy dostała się do niewoli, w tym również mój dziadek. Jeńcy polscy zostali przewiezieni do Tarnowa, a następnie pieszo przemaszerowali do Zakładów Chemicznych w Mościcach. Tam w halach byli przetrzymywani przez dwa tygodnie. Następnie załadowano ich do wagonów towarowych. Na drogę dostali po bochenku chleba i nic do picia. Po trzydniowej podróży niesamowicie spragnieni zostali wyładowani na stacji w Niemczech w miejscowości Fustenberg. Miejscowa niemiecka
ludność przyjęła ich wrogo . Zgromadzeni Niemcy wygrażali pięściami, pluli rzucali grudami ziemi i kamieniami. W Fustenberg był obóz dla polskich jeńców wojennych. Mój dziadek otrzymał numer jeniecki 155/IIIB .
Od wiosny 1940r tato pracował jako murarz przy budowie baraków obozowych dla jeńców francuskich. W tym czasie po raz pierwszy spotkał „ludzkiego” Niemca był to nadzorujący budowę majster od którego dostawał codziennie kilka fenigów na piwo. Dziadek pieniądze te składał z nadzieją, że prześle je swojej rodzinie, która została w dalekich Mościskach bez środków do życia. Po pewnym czasie podczas apelu w obozie jenieckim, komendant wydał rozkaz by ci, którzy mają niemieckie pieniądze wystąpili przed szereg (obowiązywał zakaz posiadania marek). Dziadek wystąpił, przyznał się do posiadania marek i wyjaśnił skąd je ma. Komendant nie uwierzył, pobił mojego dziadka i rozkazał zamknąć go w areszcie. Po sprawdzeniu i potwierdzeniu, że pieniądze pochodzą od nadzorującego roboty Niemca, dziadek został zwolniony z aresztu ale marek nie odzyskał.
14. sierpnia 1940 roku obóz został rozwiązany, a przebywający w nim jeńcy wojenni skierowani zostali do robót przymusowych. Mój dziadek otrzymał przydział do dużego majątku rolnego w miejscowości Kisendorf koło miasteczka Beskov na wschód od Berlina. Właścicielką majątku była „stara hrabina” a zarządzał nim w imieniu władz wojskowych niemiecki major w stanie spoczynku o nazwisku Grunwald, tytułowany inspektorem. W majątku dziadek miał pod opieka parę koni, wóz i inne narzędzia niezbędne do uprawy roli. Ten okres wspominał jako trudny z powodu nieznajomości języka, panujących zwyczajów i przyzwyczajenia się do nowego statusu - niewolnika. Kolejny raz znalazł się wśród obcych i niechętnych mu ludzi.
Tęsknił za rodziną i zamartwiał się jak i z czego żyją. Listy przychodziły rzadko. W tym tez czasie doszło do incydentu, który o mały włos nie zakończył się jego śmiercią. Wygadało to tak. W majątku pracował
utykający na jedną nogę Niemiec Neuman, którego ze względu na kalectwo nie powołano do wojska. Pewnego razu Neuman usiłował zabrać mojemu
dziadkowi orczyki od wozu konnego. Doszło do awantury, w czasie której Niemiec wyzywał dziadka od polskich świń i chciał przebić go widłami. Awantura przerodziła się w bójkę, która zakończyła się pobiciem Neumana. Fakt ten pobity zgłosił policji. Z pobliskiej miejscowości przyjechał na motocyklu policjant skuł dziadkowi ręce kajdankami i sznurem przywiązał go do motocykla. Musiał on biec za jadącym motocyklem do aresztu i przez trzy dni oczekiwał na rozprawę sadową. Sąd przydzielił mu z urzędu adwokata, który stwierdził, że nie może mu pomóc, bo prawo niemieckie za pobicie Niemca przez niewolnika przewiduje tylko karę śmierci. Czas spędzony w areszcie był okropnym przeżyciem. W areszcie dostawał dziennie pół litra czarnej, gorzkiej zbożowej kawy i kromkę chleba. Przynoszący jedzenie policjant wyzywał go od polskich świń i pokazywał, że będzie wisiał. Dręczył go głód a po rozmowie z adwokatem wiedział, że zostanie skazany i oczekiwał śmierci. Analizował swoje życie i martwił się jak poradzi sobie rodzina gdy go zabraknie. Na czwarty dzień zaprowadzony został do sali sądowej. W trakcie odczytywania oskarżenia do sali wszedł inspektor major Grunwald i polecił wyprowadzić oskarżonego na korytarz. Co działo się na sali sądowej ojciec nie wiedział, słyszał tylko podniesiony głos inspektora wykrzykującego tłumione przez drzwi zdania. Po pewnym czasie z sali sądowej wyszedł zdenerwowany i czerwony na twarzy major Grunwald. Skinął ręką krzyknął „komm” i kazał mu wsiadać do samochodu. Przez całą drogę do majątku nic nie mówił. Dopiero na
miejscu powiedział, że więcej nie będzie go bronił. Stwierdził że na pewno jest wygłodzony i polecił mu pójść do kuchni na obiad, odpocząć a na następny dzień zgłosić się do pracy. Był to drugi Niemiec, który traktował go jak człowieka. Pod koniec wojny gdy Rosjanie zbliżali się do Odry Neuman i Grunwald wyjechali na front i więcej ich nie spotkał.
Pod koniec kwietnia 1945 roku właścicielka majątku, w którym zatrudniony był mój dziadek, uciekając przed Rosjanami poleciła mu by zawiózł ją bryczką do Berlina. Tam tato przeżył oblężenie i szturm miasta przez Armię Czerwoną. Opowiadał , że wydawało mu się iż jest to koniec świata. Potężny huk wybuchów, szalejące pożary, ogień, dym i walące się kamienice pozostały mu w pamięci do końca życia.
Po zdobyciu Berlina dziadek otrzymał od rosyjskich władz wojskowych pismo potwierdzające, że jest jeńcem wojennym. Dokument ten pozwalał mu na powrót do domu. Powrót do Przemyśla trwała ponad trzy tygodnie. Drogę tę pokonał z Berlina do Poznania rowerem a dalej pociągami najczęściej towarowymi. Ludzie tłoczyli się na dachach wagonów zderzakach i stopniach. Do Przemyśla przyjechał na początku czerwca i dowiedział się, że granica ze Związkiem Radzieckim jest zaraz za miastem na rzece Wiar. Jego rodzinna miejscowość Mościska znalazła się po radzieckiej stronie Przez kilka dni spał w noclegowni a następnie przez znajomych kolejarzy został przemycony pociągiem do Medyki. Z Medyki nocą przeszedł piechotą przez pola do Mościsk i nad ranem zjawił się w domu. Tak zakończył pierwszy etap wojennych wędrówek. W niewoli niemieckiej przebywał sześćdziesiąt dziewięć miesięcy to jest pięć lat i dziewięć miesięcy.
Dziadkowie byli szczęśliwi, że po prawie sześciu latach rozłąki byli znowu razem. Ale radość nie trwała długo. W domu obok mieszkał komendant miejscowej placówki NKWD Związku Radzieckiego w stopniu majora. Znał moją mamę jako sąsiadkę i po kilku dniach zapytał ją, kim jest mężczyzna, który z nią ostatnio mieszka. Mama odpowiedziała, że jest to jej mąż, który wrócił z niemieckiej niewoli. Oficer polecił mamie by przekazała swojemu mężowi aby nazajutrz zgłosił się do jego biura. Tato opowiadał, że przesłuchanie w NKWD trwało trzy dni. Przez pierwszy dzień dokładnie
opowiadał co się z nim działo od 28 sierpnia 1939 roku do powrotu do Mościsk. W drugim dniu to co opowiadał wcześniej musiał napisać,
a w trzecim, po raz drugi opowiadać tak jak w pierwszym dniu. Po przesłuchaniu major NKWD stwierdził, że jest niemieckim szpiegiem i za to oraz za nielegalne przekroczenie granicy państwowej zostaje skazany na piętnaście lat robót przy odbudowie Charkowa. Bezpośrednio z siedziby NKWD pod eskortą żołnierzy przekazany został do obozu przejściowego w Mościskach. W obozie tym gromadzono skazańców przed wysłaniem do miejsc przeznaczenia.
Wieczorem zaniepokojona babcia dowiedziała się od sąsiada – majora NKWD
(za opłatą ), że jej mąż został skazany na piętnaście lat robót. Równocześnie major doradził jej, by jako Polka starała się o dokumenty repatriacyjne do Polski, co uchroni jej męża przed zesłaniem.
Zrozpaczona babcia walcząc o utrzymanie jedności rodziny rozpoczęła skuteczne zabiegi mające na celu odroczyć wyjazd męża z transportem do Charkowa. Później od Pełnomocnika Tymczasowego Rządu Polskiego z siedzibą w Drohobyczu otrzymała dokumenty repatriacyjne. Na ich podstawie dziadka po trzech tygodniach pobytu w obozie zwolniono.
Przez jakiś czas w oczekiwaniu na transport dziadkowie przygotowywali się do wyjazdu do Polski. Gromadzili żywność i z chleba suszyli suchary. Do Polski przyjechali w kolumnie furmanek w sierpniu
1945 roku i zamieszkali w Przemyślu. W Mościskach pozostawili wybudowany tuz przed wojna dom i większość mienia.
Dziadek należał do Związku Kombatantów i Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę Niemiecką. W 1984 roku otrzymał medal „ZA UDZIAŁ W WOJNIE OBRONNEJ 1939” oraz w latach dziewięćdziesiątych stopnie oficerskie: podporucznika, porucznika i w 2002 roku kapitana Wojska Polskiego. Zmarł w wieku 95 lat w Przemyślu.
Wspomnienia z przeżyć wojennych , które w skrócie opisałem znane mi są z jego częstych opowiadań w okresie mojego dzieciństwa i młodości. Dane dotyczące składu 22DPGór i jej dokładnego szlaku bojowego zaczerpnąłem z książki Stebnika: „ KAMPANIA POLSKA "
poświęcam pamięci dziadka jacekwoj3
P.S. Niestety nie zachowały się żadne pamiątki z tamtego okresu . Jestem w posiadaniu medalu nadanego dziadkowi w 1984r „ Za Wojnę Obronną 1939 r)
Powiem szczerze ,że do napisania tego tekstu skłoniła mnie praca domowa mojego syna. Szkoła zbiera wiadomości dotyczące losów rodzin dzieci podczas wojny. Pamiętam jak dziadek często wspominał tamte lata jak i lata powojenne gdy pracował na kolei . Pamiętam też okrągły medalik (dość duży) z wgnieceniem wiszący nad jego łóżkiem .Według wspomnień medalik ten ocalił mu życie a wgniecenie to ślad po kuli lub małym odłamku. Ile w tym prawdy nie wiem fakt ,ze medalik wisiał do śmierci dziadka na ścianie przy łóżku
Dołączył: 20 Mar 2006 Posty: 10268 Skąd: Piękny kraj!
Wysłany: Czw 04 Lis, 2010 18:03
Świetna relacja, wspaniała pamiątka "Ocalona od zapomnienia..."
Taka jest prawda, że historie rodzinne wielokrotnie mogłyby posłuyć za kanwę do niejednego filmu, powieści.
Relacje świadków tamtych dni - naszych przodków - należy gromadzić póki jeszcze czas na to pozwala.
Ładnego wieku dożył Twój dziadek. Niestety ja nie miałem zbyt wiele czasu na zebranie wiadomości z "pierwszej ręki". Mój dziadek odszedł zbyt szybko, ale na szczęście zaszczepił we mnie to 'coś", co m.in. sprawiło, że spotykamy się w tym miejscu, w terenie.
P.S. Czy dom w Mościskach jeszcze stoi? Czy medalik "od kuli" zachował się?
Dom w Mościskach jak tam byłem gdzieś na poczatku lat 90 z dziadkiem jeszcze stał pokazał mi tez swoje (no już nie swoje) przedwojenne ziemie potem niestety już nie byłem i nie wiem co się z domem stało czy jescze jest. Medalik spoczoł wraz z dziadkiem w trumnie takie miał życzenie
P.S. Po opuszczeniu Mościsk przez mojego dziadka z z babcią został tam brat mojej babcii ( niestety tez juz nie zyje) ktory do końca mowił w języku polskim mimo,że mieszkał na Ukrainie nawet w rozmowach z sąsiadami Ukraińcami (doskonale znajac jezyk ukraiński ) Twierdził,że jest polakiem i że to jest jego język . O kresach i ich mieszkańcach można by dużo pisać ........
drFaustus niestety nie mogę tego ogarnąć za pomocą tego programu,podaj adres e mail wyślę Ci zdjęcia.Najlepsze rozwiązanie wstawiania zdjęć ma Odkrywca
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach