"W Trzeciej Rzeszy było wiele strasznych rzeczy. Na przykład Hitler. Ale były i pozytywy. Jak choćby szacunek dla niemieckich kobiet i matek. Ten wspaniały dorobek został zniszczony dopiero przez liberałów z pokolenia 68 roku" - mówi piękna Eva Herman, do niedawna gwiazda telewizji i jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy niemieckich mediów. Ta wypowiedź wywołała prawdziwą burzę na berlińskich salonach i stała się początkiem ogólnonarodowej dyskusji o rozliczeniach z nazizmem, a sama Eva trafiła na sztandary konserwatystów - pisze DZIENNIK.
Nikogo specjalnie nie zdziwiło, że telewizja publiczna natychmiast wymówiła 48-letniej dziennikarce pracę, a w prasie pojawiły się pełne oburzenia oskarżenia spikerki o neonazistowskie sympatie. Eva Herman postanowiła się jednak bronić. Stwierdziła, że jej słowa zostały przekręcone i pozwała szefów do sądu pracy. Chciała wrócić na antenę. Z radością przyjęła więc zaproszenie od byłego redakcyjnego kolegi i gospodarza najpopularniejszego talk-show w niemieckiej telewizji Johannesa B. Kernera, który zaproponował: "Przyjdź, dam ci forum, wyjaśnisz wreszcie, o co ci chodziło".
Hitler budował autostrady
Widowisko, które tego październikowego wieczoru rozegrało się na oczach bez mała 3 mln widzów, przejdzie bez wątpienia do historii niemieckiej telewizji. Gospodarz programu 42-letni Johannes B. Kerner od początku wcielił się w rolę bezkompromisowego oskarżyciela. "Zaprosiłem cię tutaj, żebyś mogła odwołać twoje pochlebne wypowiedzi na temat nazizmu" - zapowiedział.
Jednak Herman ani myślała to zrobić. Powtórzyła natomiast, że bardzo podobał jej się kult płodności i macierzyństwa, jakim hitlerowcy otaczali kobietę. "A teraz co? Kobiety nie mają czasu rodzić dzieci, więc wymieramy" - argumentowała. Takie wypowiedzi spotykały jednak się z coraz głośniejszymi pomrukami niezadowolenia ze strony gospodarza i pozostałej trójki gości w studiu. Atmosfera z minuty na minutę gęstniała, a oglądalność rosła, bijąc wszelkie rekordy. "Nie wiedziałam, że nie można mówić o historii naszego kraju bez wpadania w tarapaty. Ostatecznie za Hitlera zbudowano autostrady, po których nadal jeździmy" - wypaliła zmuszona do defensywy Herman. Zapanowała konsternacja. W przeczulonych na punkcie Adolfa Hitlera Niemczech nikt chyba dotąd nie bronił Fuehrera tak otwarcie i bezrefleksyjnie. "Podjąłem decyzję" - odparował Kerner. "Musisz natychmiast opuścić ten program" - stwierdził stanowczo. Eva Hermann wstała, podziękowała i wyszła.
Początkowo Kerner dostał za swoją decyzję same pochwały. Murem stanął za nim szef stacji Thomas Bellut. Wyrzuceniu Evy Herman z programu przyklasnął najpoczytniejszy dziennik bulwarowy "Bild Zeitung". "Mamy kolejny dowód na to, że arcykonserwatywne poglądy od dawna prezentowane przez Evę Herman prowadzą bezpośrednio do brunatnego, skrajnie prawicowego wynaturzenia" - napisał tabloid "Berliner Zeitung". "To było niesmaczne, ale potrzebne widowisko. Kerner pokazał wyraźnie linię, której w mediach nie wolno przekraczać" - komentował najpoczytniejszy dziennik niemieckiej liberalnej inteligencji "Suddeustche Zeitung".
Brawo Eva!
Wydawało się, że po takim zmyciu głowy Eva Herman dołączy do pokaźnej w Niemczech grupy osób publicznych, których nierozważne słowa o Hitlerze, nazizmie czy III Rzeszy skazały na polityczną czy towarzyską śmierć. Jednak do gry wkroczyły szacowne opiniotwórcze niemieckie tygodniki, które odwróciły dyskusję o 180 stopni.
"Brawo Eva! Nieświadomie złamała pani być może ostatnie tabu, które przez kilkadziesiąt lat sprowadzało niemieckie zmagania z nazistowską przeszłością do absurdu" - napisał w na swojej stronie internetowej hamburski tygodnik "Stern", zapowiadając, że dokładniej rozprawi się z tematem w najbliższym papierowym wydaniu. I rzeczywiście, w niedawnym numerze (milion sprzedanych egzemplarzy) magazyn odpalił prawdziwą bombę. Na okładce Eva Herman i Adolf Hitler. A w środku sondaż, z którego wynika, że co czwarty Niemiec myśli dokładnie to samo, co odsądzana od czci i wiary spikerka, czyli że narodowy socjalizm miał także swoje dobre strony. "Tak naprawdę nie chodzi przecież o to, co myśli Eva Herman. Ona tylko sprowokowała debatę o tym, że przez lata niemieckie media pożerały każdego, kto ośmielił się powiedzieć dobre słowo o czasach narodowego socjalizmu" napisał "Stern". Według redaktora naczelnego tygodnika Andreasa Petzolda "talk-show Kernera prezentował w miniaturze całą obłudę, z jaką niemieckie media odnoszą się do każdego, kto próbuje podejmować krytyczną dyskusję o czasach narodowego socjalizmu. "Zaproszono Evę Herman do studia, żeby poddać ją egzorcyzmom. Wykrzykiwano, żeby wyrzekła się złego ducha, zmuszano, by złożyła samokrytykę. Ale nie żyjemy przecież w czasach inkwizycji tylko w społeczeństwie, które racjonalnymi argumentami przekonuje do swoich idei" - twierdzi naczelny "Sterna" w redakcyjnym wstępniaku.
Po pierwsze edukować
"Stern" przekonuje, że zamiast wyrzucać ze studia trzeba edukować. Bo Eva Herman chwali politykę rodzinną nazistów i hitlerowski program walki z bezrobociem czy budowę autostrad przez niewiedzę. I to jej dobre prawo. Ale rolą mediów nie jest nazywać ją nazistką, tylko wskazać, gdzie się myli. Dowieść, że Hitler zbudował w Niemczech 3000 km autostrad głównie poprzez zaciągnięcie horrendalnych kredytów, które zamierzał spłacić z rychłych łupów wojennych, czy dodruk pieniądza. Już wówczas planowanemu Drang nach Osten miała też służyć wychwalana dziś przez Herman nazistowska polityka prorodzinna. To prawda, że niemieckie matki były przez Hitlera obsypywane deszczem reichsmarek, ale trzeba dodać, że dzieci upośledzone i niearyjskie były bezwzględnie mordowane. Poza tym, gdyby Hitler planował dzisiejszą politykę rodzinną, to prawdopodobnie nie zyskałby poklasku żadnej z Niemek, bo w jego słowniku słowa "emancypacja" po prostu nie było. "Tak właśnie należało udowadniać swoje racje w dyskusji z ludźmi podzielającymi poglądy Evy Herman, a nie wyrzucać ją z programu" - konkluduje "Stern".
Naziści jak Marsjanie
"Powiedzmy sobie szczerze, wyrzucenie kogoś z talk-show tylko dlatego, że nie mówi czegoś, co chcemy usłyszeć, mogło zdarzyć się tylko w Niemczech" - uważa drugi największy tygodnik opinii "Der Spiegel". "Jesteśmy zakompleksionym krajem, gdzie w publicznych dyskusjach wciąż obowiązuje zasada: Kto pierwszy powie słowo Hitler, nazizm czy Trzecia Rzesza, już przegrał. Wszyscy odskakują na boki w popłochu, a delikwent wylatuje w powietrze z łatką nazisty" - pisze "Spiegel". Mimo że od drugiej wojny światowej minęło ponad pół wieku, długi cień Adolfa Hitlera wciąż przeraża berlińskie elity, które nie mają zielonego pojęcia, jak sobie z nim radzić. Przemilczeć? Zaprzeczać? Zapomnieć? Na te pytania Republika Federalna nadal nie znalazła jednoznacznej odpowiedzi. To prowadzi do sytuacji absurdalnych, jak posyłanie za kratki muzyków śpiewających ballady o Hitlerze albo próba delegalizacji kolejnych wcieleń neonazistowskich partii. Ale gorliwe tropienie przejawów neonazizmu jest zdaniem wielu publicystów tylko ślizganiem się po powierzchni. Zdaniem szanowanego "Spiegla" problem tkwi gdzie indziej. "Choć dziś nie sposób spędzić w Niemczech wieczoru przed telewizorem, by nie natknąć się na co najmniej trzy filmy dokumentalne piętnujące III Rzeszę, jest to potępienie pozorne. Dziś większość Niemców traktuje nazistów jak przybyszów z innej planety, którzy po prostu na pewien czas zniewolili w gruncie rzeczy porządnych Niemców". Tygodnik uważa, że niemieckiej opinii publicznej brak głębszej refleksji nad tym okresem i dopuszczenia do świadomości faktu, że Hitler był w gruncie rzeczy wykwitem niemieckiej kultury z jej przekonaniem o własnej wyższości, wyjątkowości i nieomylności. "Zamiast tego elity wolą wpadać w zachwyt nad własnym antyfaszyzmem w świecie, gdzie od dawna nie ma żadnych faszystów. Można by dodać złośliwie, że im dalej od śmierci Hitlera, tym bardziej rośnie w Niemczech bezkompromisowy antynazistowski ruch oporu" - konkluduje gorzko publicysta "Spiegla" - polsko-żydowskiego pochodzenia Henryk Broder.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach