Tekst lekki i przyjemny Kawałkami mało subtelny Wspomnienia jednak budzi
Aby zaspokoić potrzebę, królową trzeba było upolować, a potem wystać
Gruba, twarda - zapamiętała Krystyna Goldbergowa, redaktor w wydawnictwie Iskry.
- Ja nawet nie umiem nazwać jej koloru - wspomina profesor Michał Głowiński, literaturoznawca.
- Czasami taka niebieskawa - opisuje Andrzej Zasieczny, właściciel wydawnictwa CB.
- Kalecząca niektóre zady - stwierdza Jerzy Urban, w latach 80. rzecznik prasowy rządu. - Albo dla oszczędności tak miękka, jakby cienką bibułką usuwać nieczystości.
- Rolka papieru toaletowego była w Polsce Ludowej mrocznym przedmiotem pożądania - zapamiętała aktorka Zofia Czerwińska. - Stała się królową PRL.
Cywilizacja komunizmu
Jak przystało na królową, trudno było ją zdobyć.
W PRL-u brakowało nie tylko mięsa, cukru i sznurka do snopowiązałek - ale też papieru toa-letowego. Filmowcy z "Polskiej Kroniki Filmowej" przeprowadzili śledztwo i ustalili, że na głowę - choć raczej nie o głowę chodziło - Polaka przypadało rocznie siedem rolek. Czyli około metra papieru toaletowego dziennie.
Trochę mało.
Ale właściwie dlaczego w socjalistycznej Polsce brakowało czegoś tak prostego? Mieszkający na emigracji pisarz Leopold Tyrmand zastanawiał się w swojej książce "Cywilizacja komunizmu":
Dlaczego kraje komunistyczne, zdolne do produkcji elektrowni atomowych i pojazdów kosmicznych, nie są w stanie wyprodukować dostatecznej ilości papieru toaletowego dla swych mieszkańców, pozostaje zagadką, z której rozwiązania zrezygnowały już najśmielsze i najtęższe umysły.
Czy dziś uda się rozwikłać tę zagadkę?
Listek albo dwa
Kiedy go zaczęło brakować?
W połowie lat 50. w centrum Warszawy wyrósł podarunek Związku Radzieckiego - Pałac Kultury i Nauki, nazwany imieniem właśnie Józefa Stalina. Symbolizował nową epokę - socja-lizmu. Wszystkim miało się lepiej żyć.
Codziennie Pałac odwiedzały tysiące Polaków. Olśniewały ich wielkie rzeźby przedstawiające robotników, a ze szczytu Pałacu panorama stolicy. Niektóre kobiety onieśmielone marmurami klękały i zaczynały się modlić, na co pracownicy reagowali zdecydowanie: "To nie kościół, to jest Pałac!".
Na dole, w nieco mrocznych podziemiach symbolu, znajdowały się dwie toalety dla zwiedzających. Na stołeczkach przy wejściach siedziały panie, w PRL-u popularnie zwane babciami klozetowymi.
- Panie pytały wchodzących: przepraszam bardzo, na grubo czy na cienko? - opowiada Hanna Szczubełek, kronikarka Pałacu Kultury i Nauki. - I wydawały odpowiednią ilość papieru toaletowego: jeden listek albo dwa.
Różaniec, girlanda, korale
Papier toaletowy nasiąkł polityczną "odwilżą" w 1956 roku - wówczas oficjalnie można było powiedzieć, że Polakom w ubikacjach nie wystarczają gazety, ale pragną czegoś więcej.
"Polska Kronika Filmowa", która do tej pory śledziła postępy budowy Nowej Huty, nakręciła materiał o papierze toaletowym. Kiedy na ekranie pokazywała się kobieta niosącą kilka rolek, narrator żartobliwie czytał:
Co to? Patrzcie! Proszę pani, proszę pani, gdzie pani zdobyła ten skarb? Powtarzając słowa Wiecha, życzymy sobie wszyscy, by ten papier przestał być papierem wartościowym
Tymczasem ten papier wartościowy zwany był już towarem deficytowym. W PRL-u jednak wszystko stało na głowie, nawet słowa - pojawił się centralizm demokratyczny i jarskie flaki.
- W normalnym świecie towar deficytowy to taki, który nie przynosi dochodu - tłumaczy profesor Michał Głowiński. - Czyli taki, którego nikt nie chce kupować. A w Polsce Ludowej przymiotnik deficytowy oznaczał co innego - towar, którego brakowało i wszyscy chcieli go kupić.
Polacy żartowali - co to jest: idąca ulicą kobieta niesie deficyt w deficycie? Szynka owinięta w papier toaletowy.
- Pożądanie królowej PRL nigdy nie zmniejszało się - pamięta aktorka Zofia Czerwińska. - To nie było jak ze starą żoną. Papier toaletowy był zawsze młodą, pożądaną żoną.
Aby zaspokoić swoją potrzebę, królową trzeba było najpierw upolować, a potem wystać.
Krystyna Goldbergowa wspomina: - Stałam w kolejkach po papier toaletowy, jak go rzucili do kiosków.
Socjalizm wprowadził w życie ideę równouprawnienia płci, przynajmniej jeśli chodzi o poszukiwanie papieru toaletowego. Polowały na niego i kobiety, i mężczyźni.
Profesor Michał Głowiński opowiada: - Mój ojciec, odkąd przeszedł na emeryturę, zajmował się bardzo energicznie zakupami. W PRL-u to było jedno z zajęć emerytów - polowanie na towary deficytowe. Ojciec miał sporo czasu i udawało mu się papier toaletowy kupić. Potem dawał mi w prezencie.
Tak zrodziła się jedna z ikon PRL-u - Polka lub Polak na ulicy z zawieszonymi na szyi rolkami papieru toaletowego.
Krystyna Goldbergowa, redaktorka: - Wracaliśmy do domu z koralami pod tytułem papier toaletowy.
Zofia Czerwińska, aktorka: - Nosiło się girlandy z papieru toaletowego. Z dumą!
Hanna Szczubełek, kronikarka: - Nazywało się to różańcem. Wieszało się na szyi dziesięć rolek.
Tajemnica kiełbasy
A skąd władza miała swój papier toaletowy?
- Przydziałów papieru toaletowego nie było - stwierdza z uśmiechem Jerzy Urban, ówczesny rzecznik rządu. Nie pamięta jednak, skąd u niego w domu brał się papier toaletowy.
Pewien działacz PZPR wysokiego szczebla, który dziś pragnie zachować anonimowość, wspomina: - Jeździłem na skup makulatury, żeby papieru toaletowego nie załatwiać po protekcji. Wcześnie rano wychodziłem z domu z naręczami gazet i upychałem je w bagażniku samochodu. Jeszcze przed pracą jechałem pustawymi ulicami do skupu makulatury. Prasy wiozłem całe mnóstwo, bo zajmowałem się kontrolowaniem wydawnictw. Za dziesięć kilogramów gazet zdobywałem rolkę papieru toaletowego.
Profesor Zdzisław Sadowski, ekonomista, wicepremier zajmujący się gospodarką u schyłku PRL-u, zauważa: - To była forma handlu wymiennego. Można było zawieźć makulaturę do punktu sprzedaży i dostawało się za to parę rolek papieru toaletowego. To już był postęp, kiedy dopracowaliśmy się takiego rozwiązania.
Polacy tymczasem żartowali, że w sklepach nie ma papieru toaletowego, bo jest w kiełbasie.
Jajczarska konkurencja
Ustalenia władzy, dlaczego brakuje papieru toaletowego, były proste: papieru brakuje, gdyż jest go za mało.
A co zrobić, żeby było więcej? Rozwiązanie było równie proste: mniej zużywać. Jak? Na przykład pisząc mniejszymi literami.
W województwie gdańskim w szkolnych zeszytach zmniejszono odstępy między linijkami. Dzieci więc wzmacniały gospodarkę socjalistyczną, kreśląc mniejsze litery.
Telewizja chwaliła pomysł: "Dzięki temu zeszytów zużywa się tu o połowę, to jest o 10 ton mniej, a dzieci piszą ładniej i szybciej".
Niestety, pozostałe 48 województw nie zmniejszyło linijek wzorem województwa gdańskiego. Papieru wciąż brakowało.
Władze sięgnęły po ostateczne rozwiązanie - powołano Komisję.
Powstała w latach 60. i nazywała się Komisją Racjonalizacji Druków przy Polskim Komitecie Normalizacyjnym. Prasa donosiła: z formularza żądanie zapłaty usunięto dwie rubryki, a efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania - rocznie zaoszczędzono 102 tony papieru.
W każdym resorcie powołano więc specjalną komórkę racjonalizującą zużycie papieru. Już wkrótce Ministerstwo Rolnictwa zaoszczędziło 20 ton papieru, zmniejszając rozmiar "książki dziennej PGR".
Po 20 latach działania Komisji papieru wciąż brakowało. Sekretarz komisji w wywiadzie dla "Życia Warszawy" w latach 80. piętnował druk kolorowego folderu zakładów Predom, bo przecież odkurzaczy i tak nie dawało się nigdzie kupić. A także druk "Instrukcji numer jeden obiegu dokumentów i opakowań jajczarskich", zawierającej 22 wzory formularzy, na których rejestrowano jajko w drodze od kury do sklepu.
Do wstrzemięźliwości papierowej nawoływał sam premier Piotr Jaroszewicz podczas zjazdu PZPR:
Pomimo poprawy w zaopatrzeniu musimy jednak wobec stale rosnących potrzeb nadal oszczędnie gospodarować papierem, tekturą i opakowaniami
PZPR obradowała w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. - Wszyscy się śmiali, że podczas zjazdów partii papier był perfumowany, sprowadzany z zagranicy i drukowany w specjalne ornamenty - opowiada Hanna Szczubełek, kronikarka Pałacu. - Ale to tylko takie plotki i pogłoski. To był normalny papier, tyle że było go pod dostatkiem.
Winny każdy Polak
Kto był winny, że brakowało papieru toaletowego? Kiedy w sklepach brakowało mięsa, cukru, rajstop albo butów, winny był kułak albo spekulant. Trafiał do więzienia, piętnowała go prasa i Liga Kobiet.
Telewizja podejrzewała, że papier toaletowy wykupują drobni handlarze, którzy potem sprzedają po zawyżonych cenach na bazarach. Wytłumaczenie było jednak głębsze.
Winny powinien poczuć się każdy Polak! I to wcale nie dlatego, że zużywał zbyt wiele papieru toaletowego. Ale dlatego, że zbyt mało oddawał makulatury.
Zofia Czerwińska zapamiętała pewnego profesora na poważnym stanowisku, który starał się wywiązać z powierzonych zadań najsilniej, jak potrafił. Jego dzieci wyrosły już na dorosłych ludzi, a profesor wciąż trzymał w domu dziecięcy wózek. Raz w miesiącu pakował do niego makulaturę zebraną od wszystkich sąsiadów i pchał wózek do skupu surowców wtórnych. Za oddaną makulaturę odbierał rolki papieru toaletowego, które po powrocie do kamienicy sprawiedliwie rozdzielał między sąsiadów.
Tymczasem wicepremier Zdzisław Sadowski przez okna swojego domu obserwował pracę pobliskiego skupu makulatury. Zapamiętał zwały makulatury, które leżały na deszczu i nikt się nimi nie zajmował.
Na skupie pracował Wiktor Ostrowski. Głównie belował gazety, ale przy okazji razem z kolegami przeglądał książki oddane na makulaturę - wielu skompletowało interesujące biblioteczki literatury historycznej.
- Najwięcej na skupie było dzieł Lenina - wspomina Ostrowski. - Propagandową makulaturę oddawały biblioteki z zakładów pracy.
Lenina nikt do domu zabrać nie chciał, z reguły więc od razu szedł na pulpę. Ale raz Lenina przygarnęła pewna kobieta.
- Potem wyrywała z niego kartki i owijała jajka, którymi handlowała - wspomina Wiktor Ostrowski. - Wszyscy się zastanawiali, czy milicja nie zatrzyma jej za to, że profanuje święte księgi.
Papier tylko dla pisarzy
W PRL-u papieru brakowało nie tylko do wycierania, ale też do pisania.
Profesor Michał Głowiński, literaturoznawca, wspomina: - W Warszawie były dwa albo trzy sklepy, w których sprzedawano papier do pisania na maszynie po okazaniu legitymacji Związku Literatów Polskich. To był wielki przywilej. Na raz pisarz mógł kupić maksymalnie dwie ryzy papieru.
Papieru brakowało też na efekty pracy pisarzy - nakłady książek często były mniejsze niż zapotrzebowanie czytelników.
- Stałem w kolejkach pod księgarniami PIW-u i PAX-u po różne książki - wspomina Andrzej Zasieczny, dziś właściciel wydawnictwa CB. - Kolejki to były grupy towarzyskie, dyskutowano w nich o literaturze. Trzeba było się zaprzyjaźnić z paniami obsługującymi księgarnie, dostawały kwiatki, czekoladki i dyskretnie wsunięty numer telefonu, żeby zadzwoniły, jak będzie dostawa interesującego tytułu.
Papier na książki rozdzielało centralnie Ministerstwo Kultury. Gdyby komuś przyszło do głowy, że sam może założyć wydawnictwo i wydać jakąś książkę, to oczywiście, po pierwsze, nie dostałby na nią papieru, a po drugie, dzięki bezpłatnej służbie zdrowia zostałby skierowany do zamkniętego zakładu opieki psychiatrycznej - ten sposób leczenia odchylenia ideologicznego spopularyzowała medycyna radziecka.
- Wszystkie wydawnictwa dostawały przydziały papieru na książki, które zamierzały wydać - opowiada Krystyna Goldbergowa, która redagowała książki w wydawnictwie Iskry. - Plan był rzeczą świętą - ministerstwo musiało wiedzieć, na jakie książki daje papier.
Podetrzeć się Urbanem
Władza dzieliła papier na dwa rodzaje - zwykły, czyli na przykład toaletowy, i papier "polityczny". Ten drugi służył do druku czasopism i książek.
Bez papieru nie udałoby się pewnie obalić komunizmu - bo papier był wówczas głównym nośnikiem informacji. Władza nad papierem to jak dziś władza nad internetem.
W połowie lat 80. szara rolka stała się orężem w ręku podziemia. Do ustępów trafił ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban. Na podziemnym, nielegalnym papierze toaletowym wydrukowano jego twarz. Uwieczniony wspomina: - Każdy kawałek co kilka centymetrów miał moją mordę na sobie.
Papier wyprodukował kolega szkolny Jerzego Urbana, który wyemigrował i owym papierem zakpił z ówczesnych władz PRL.
- Byłem raczej w miłości własnej zadowolony z tej popularności - opowiada Jerzy
Urban.
W marcu 1984 roku, na konferencji prasowej, jeden z korespondentów zagranicznych zapytał o ów polityczny papier. Urban odpowiedział, że niestety nie podaruje korespondentowi nawet rolki, bo zbyt je sobie ceni.
- Ja go oszczędzałem - opowiada Urban. - Co prawda dostałem od producenta spory zapas, ale na co dzień używałem zwykłego, a ten zawieszałem, jak przychodzili goście.
W drugiej połowie lat 80. do państwowej Telewizji Polskiej - jedynej, jaka wówczas istniała - napisał listowną prośbę inwalida z Dolnego Śląska: "Jestem niewidomy, obszedłem całą Legnicę - 3 miesiące i nie mogę dostać kremu do golenia. Przychodzą do mnie lekarze i pytają, dlaczego się nie golę, więc powiadam, dlaczego. Proszę o skierowanie, ażebym mógł kupić krem do golenia. Jeszcze raz pana błagam".
Tydzień później napisał raz jeszcze, dzięki czemu wiemy, że ówczesna telewizja mogła spowodować dostawę kremu do golenia: "Dziękuję z całego serca, życzę dużo zdrowia. Ja nie chodzę i nie widzę 6 lat. Bardzo dziękuję, ponieważ otrzymałem krem do golenia, tylko mam trudności z papierem toaletowym".
15 procent do Niemiec
Czy władza mogła rozwiązać problem papieru toaletowego?
Jerzy Urban raz jeszcze zmierzył się z papierem toaletowym, kiedy napisał do niego pewien polski inżynier pracujący w Niemczech. Inżynier przeczytał, że w Polsce brakuje 15 procent papieru toaletowego. Zmierzył suwmiarką papier niemiecki i okazało się, że ten jest węższy od polskiego właśnie o 15 procent - o czym zawiadomił listownie rzecznika rządu.
- Wystarczyłoby noże w maszynach, które kroją papier na rolki, ustawić trochę węziej i już byłby dostatek papieru - opowiada Jerzy Urban. - Wobec tego ja uznałem jako rzecznik rządu, że trzeba zawiadomić instytucje odpowiedzialne za papier. Usłyszałem, że nie mogą zwęzić papieru toaletowego, ponieważ nie pozwala na to Polska Norma. Zirytowałem się i zadzwoniłem do komitetu, który zajmował się normami, i zapytałem: skąd się wzięła Polska Norma? Czy wy siadacie na sedesie i patrzycie, jaki powinien być papier, żeby palców nie ubrudzić? Powiedzieli, że to zbadają. A jak już zbadali, to dali mi odpowiedź, że Polska Norma wzięta została z norm niemieckich. I na tym całe błędne koło się zamknęło - puentuje Jerzy Urban.
Łatwo w tym miejscu dojść do wniosku, że problem papieru toaletowego - podobnie jak problem mięsa, cukru oraz sznurka do snopowiązałek - był niemożliwy do rozwiązania w komunizmie.
Niestety, nie jest to prawda.
W latach 80. niemieccy i czechosłowaccy socjalistyczni sąsiedzi nie cierpieli na takie braki.
Surrealizm socjalistyczny
Za sprawą krasnoludków królowa stała się dziełem sztuki.
W drugiej połowie lat 80. na polskich ulicach pojawiły się krasnoludki z Pomarańczowej Alternatywy. Przewodził im Waldemar Fydrych, zwany Majorem - twórca teorii surrealizmu socjalistycznego. Uznał, że rzeczywistość PRL-u jest tak absurdalna, że sama w sobie stanowi dzieło sztuki.
Na wrocławskich ulicach pojawiła się ulotka: "Kto się boi papieru toaletowego? Czy za pomocą papieru toaletowego można pogłębić socjalizm? Czy papier toaletowy jest sprzymierzeńcem, czy wrogiem rewolucji światowej?".
Na ulicy Świdnickiej we Wrocławiu pojawili się ludzie w pomarańczowych czapeczkach obwieszeni papierem toaletowym.
- Jeździłem na rowerze, byłem obwieszony girlandami z papieru toaletowego, a milicjanci mnie gonili - wspomina happening Waldemar Fydrych. - Próbowali jakoś spacyfikować ten papier toaletowy, zatrzymywali ludzi, rewidowali w torbach, czy posiadają papier toaletowy.
W artystycznej rzeczywistości socjalistycznej pogubili się zagraniczni aktorzy, którzy akurat przyjechali na przegląd teatralny do Wrocławia. Nie potrafili zorientować się, czy milicjanci to część happeningu, czy są prawdziwi.
- Ulicą toczył się chłopak owinięty w wielką kulę papieru - opowiada Waldemar Fydrych. - Milicjanci próbowali go wepchnąć do radiowozu, ale kula utkwiła w drzwiach. Między ludźmi biegał pies z kokardą z papieru toaletowego. Obszczekiwał milicjantów, którzy nie mogli się do niego zbliżyć, a ludzi mu bili brawo. Tylko że ci, którzy oklaskiwali psa, trafiali do milicyjnej "suki".
Teoretycy komunizmu nie podcierają
A właściwie dlaczego, po ludzku mówiąc, brakowało papieru toaletowego? Po ludzku mówiąc - wyjaśnić się nie da.
- Wielkość produkcji papieru była określona z góry, przez plan centralny - tłumaczy wicepremier Zdzisław Sadowski. - Nie było wolnego rynku, więc nie mógł zarządzać produkcją papieru toaletowego - i innego zresztą też. Ludzie potrzebowali więcej papieru toaletowego, ale to nie był wystarczający sygnał dla fabryk, żeby zwiększyć produkcję. Sygnałem był plan centralny. A ten trzymał się ideologii, a nie rzeczywistości.
Podobnie było na przykład z kolejami - ludzie chcieli jeździć pociągami sypialnymi, ale kolej na to nie reagowała i biletów zawsze było za mało. Ludzie więc stali po bilety w kolejce całą noc, żeby potem pojechać wagonem sypialnym.
Leopold Tyrmand w "Cywilizacji komunizmu" przedstawił własne wyjaśnienie. Według niego planową gospodarką komunistyczną kierowała zasada ważności, a nie potrzeby. Ludzie co prawda potrzebowali papieru toaletowego, ale teoretycy komunizmu nie przywiązywali wystarczającej wagi do niego. Ważniejsza była walka o pokój niż o łazienkę. Komunizm mógł się obyć bez papieru toaletowego.
Jerzy Urban, ówczesny rzecznik rządu, przyznaje się do klęski:
- Papier toaletowy, a ściślej jego brak, stał się symbolem nieudolności, niewydajności, niesprawności już nie tylko rządu jako zespołu ludzi, ale wręcz ustroju. I słusznie, bo tak to było.
Rolka jak ojczyzna
Po przełomie 1989 roku w sklepach pojawił się kolorowy papier toaletowy, parkany i mury oblepiły się papierowymi ulotkami i reklamami, księgarnie utonęły w powodzi tytułów.
Ale skąd właściwie wówczas wziął się papier? Z prywatnych firm, których wcześniej nie było.
Po 1989 roku na papierze nie tylko można było zarobić, ale przede wszystkim zarobić było wolno. Uchwalona w 1988 roku ustawa o działalności gospodarczej pozwoliła na masowe powstawanie firm prywatnych. Wcześniej, w PRL--u, zarabianie pieniędzy było nietaktem wobec socjalizmu.
Wyjaśniając zaś sprawę ideologicznie - papier pojawił się w sklepach, bo komuniści odkryli, że zamiast rządzić papierem, można dzięki niemu zarabiać. Były rzecznik rządu zaczął wydawać swój prywatny tygodnik, dzięki czemu trafił do pierwszej setki najbogatszych Polaków.
- Z papierem było coś takiego jak z mięsem - przypuszcza wydawca Andrzej Zasieczny, który swoją firmę założył w 1989 roku. - Do pewnego momentu mięsa w Polsce nie było, i nagle stało się go tak dużo, że właściwie nie można już było na nie patrzeć. I podobnie było z papierem.
Wicepremier Zdzisław Sadowski czuje się dziś zmieszany:
- Jako człowiek wychowany w PRL-u byłem przyzwyczajony do oszczędzania papieru i współczesna rozrzutność w produkcji i stosowaniu papieru trochę mnie przeraża.
Być może jednak rozrzutność wkrótce się skończy - wraz z kolejnym etapem w historii papieru "politycznego", czyli zmierzchem ery papierowych gazet. Czytelnicy bowiem coraz częściej szukają wiadomości w internetowych, a nie papierowych wydaniach gazet. Nic jednak nie zapowiada końca ery papieru toaletowego. Chociaż akurat ten szary, PRL-owski papier toaletowy zawsze był trudny do zdobycia i taki pozostał do dzisiaj. Ze sklepowych półek wyparł go papier kolorowy i delikatny. Papier przypominający PRL--owski można jeszcze niekiedy spotkać w
polskich pociągach.
Krasnoludek Waldemar Fydrych opowiada: - Znam pewną hrabinę w Paryżu, która kiedyś mieszkała w Polsce, i jak ktoś z Polski jedzie do Francji i do niej dzwoni, to ona prosi, żeby przywiózł szary papier toaletowy. Polski szary papier toaletowy, bo on jej najbardziej ojczyznę przypomina.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach