Wysłany: Wto 09 Sie, 2011 03:12 Z pamiętnika "podróżnika"
25 lipca 2011 Inowrocław g. 10.20
Czas rozpocząć pierwszy Rajd Rowerowy w moim życiu, a może w zasadzie Rajdzik, jak powiedzieliby ciut bardziej wprawieniu cykliści obieżyświeci.
Pogoda w Inowrocławiu nie rozpieszcza, perspektywa 7 dni w deszczu coraz mocniej przybija.
Na Inowrocławski dworzec, skąd o 10.55 mamy wyruszyć docieramy w strugach deszczu z ogromnym pędem, bo jeszcze stojąc pod klatką reszta uczestników dzwoni, że pociąg już zapowiedziany przez megafon a Nas nie ma. Sprawnie udaje się kupić bilety, oczywiście dla rowerzystów ryczałt w postaci 9 zł za przewóz roweru. Kolejne załamanie poprzedzone obserwacją dzień, wcześniej mimo szumnego "przewozu rowerów" skład nie przystosowany w żaden sposób do tego, czyli jak się upchasz tak masz. Na szczęście jedna osoba jedzie z Poznania i "załatwiła" jeden wolny przedział.
Załadunek odbył się z lekkimi spięciami z załogą konduktorską bo nasza fantazja upchania 6 rowerów w jednym wagonie nie przypadła do gustu obsłudze pociągu. Zresztą mieli ciut racji [fot.1]
Skoro już się pięknie zapakowaliśmy to jedziemy wysiadka za 2:30 godziny w Ostródzie (159km).
Pogoda za oknem nadal nie rozpieszcza, nawet widok Wisły w Toruniu nie uradował nikogo [fot.2]
Dopiero w okolicy Iławy deszcz przestaje padać, wysiadka z pociągu również na suchy Ostródzki ląd. Sam dworzec nie robi większego wrażenia, odnowione wiaty podziemnych przejść, nie najświeższa farba elewacji, perony wykonane z płyt chodnikowych - widać że lata świetności ma za sobą [fot.3]
Ostróda kojarzy mi się z zamkiem, jednostką wojskową, festiwalem reagee i kanałem ostródzkim, czyli powinno być co odwiedzić. Nie przewidziany postój związany z wymianą opony u jednego z kolegów sprawia, że ciut czas umyka. Po wymianie opony kręcimy się po mieście, ścieżek rowerowych brak, zapomniałem dodać, że od samego wyjścia na peron można powiedzieć, że jest się już nad jeziorem (J.Drwęckie), kusi dobrze widoczna i ładna promenada, my jednak kierujemy się pod górkę w poszukiwaniu "rynku" - co też wszyscy odbierają w kategorii "rynku nie ma ale jest carfour ... ." po ustaleniu, że rynku nie ma i że jesteśmy w niby centrum stwierdzamy, że czas jechać nad jezioro. Centrum Ostródy posiada oczywiście kilka zabytków z czego w oczy rzuca się zwłaszcza Kościół Ewangelicko-Augsburdzki my jednak do niego jak i innym kościołów w centrum nie docieramy (w zasadzie tylko 2 widzimy). Brakuje kamienic, większość budynków to twórcze dzieło lat 90', czyli nie płyta, a bloki z pustaka o dziwnych kształtach.
Dojeżdżamy nad jezioro, od raz rzuca się spora ilość ptactwa, zadbany ciąg spacerowy, wyciągi do nart wodnych orazładny pomost z domkiem [fot.4]
[fot.5]
Po rekonesansie nad jeziorem wypad obiadowy na pizze z pieca opalanego drewnem - a wspominam o tym gdyż jednym z haseł przewodnich wyjazdu stało się powiedzenie "drewnem się nie najemy", w pamięć zaszła też nazwa pizzy BoiscaIola -> Boska Jola smaczku dodaje fakt, że obsługiwani byliśmy przez panią o ... specyficznej urodzie.
Po obiedzie definitywny wyjazd z miast, po drodze stanął nam jeszcze Zamek, odbudowany co prawda, ale zawsze zamek.
Kilka słów o zamku ... otoczony poniekąd fosom, a w zasadzie kanałem wypływającym z jeziora, mieścił muzeum oraz bibliotekę, wjazd na dziedziniec darmowy, jednakże bez większych emocji ... scena wraz z widownią oraz wszędobylskie banery reklamowe psują magie "zamku".
[fot.6]
Wyjazd z Ostródy przez drogę rowerową zaczynająca się już od zamku aż do granic miasta, kierunek na miejscowość Szeląg w Lasach Taborskich.By tam dojechać przejeżdżamy spory kawałek międzynarodową trasą E77 (DK7, a może już S7?). Droga bardzo dobra i nawet duży ruch nie przeszkadza, spokojnie jedziemy poboczem. Skręcamy w las (DW 530), asfalt nadal ładny, za to ruch zamarł. Przed samą miejscowością Szeląg znak stromy zjazd ... zabawa gwarantowana, szkoda że i podjazd należy do ciężkich i zawiłych ciągniemy za sobą ogonek samochodów. W miejscowości jest również jezioro, jednakże camping który ma do niego dostęp, jest na tyle prywatny że za sam wjazd trzeba zapłacić 2 zł ... nie dziękuje jadę dalej.
Rozstaj dróg w prawo Tabór z rezerwatem gigantycznych sosen, które posłużyły do odbudowy sceny Teatru Wielkiego w Warszawie, w lewo 11 km do wsi Ruś. Na rozstaju dróg taki oto głaz [fot.7]
Kierunek na Ruś ! . Po drodze dość zabawnie, gdyż prócz Rusi odnajduje się i Persja w postaci "Leśnictwa Perskiego". Dojeżdżamy do Rusi, wieś jak wieś, kapliczka przydrożna z 1980 r.
[fot.8]
Dalej jedziemy przez Zawroty z opuszczonym PGRem, oraz Żabi Róg. Żabi Róg godny uwagi gdyż znajduje się tam wystawka maszyn rolniczych, oraz witają i żegnają nas ... żaby na złotych rogach. Mała pogawędka z tambylcem na temat wielkości kół, szybkie 2 zdjęcia OSP [fot.9]
I jedziemy dalej do Kretowin - miejsca noclegu. Po przejechaniu 34 km bez zamoknięcia docieramy do ośrodka Krecik ... w Kretowinach.
Kretowiny to wieś wypoczynkowa, troszkę górek i piękne jezioro Narnie. Infrastruktura na wysokim poziomie (coś a'la Bukowa w Przyjezierzu), próbujemy na pomoście piwek browaru Warmia patrząc na nieśmiały zachód słońca. [fot.10]
Nasz ośrodek zlokalizowany jest na półwyspie, posiada pomost na którym wieczorem dokańczamy biesiadę. Bawiąc na pomoście nadeszła gigantyczna mgła ... nie widać było nawet wierzchołków drzew, latające nietoperze i klimatyczna muzyka z filmu Mgła ... czyli piękny wieczór nad Jeziorem Narnie.
Jutro kolejny etap czas spać, mimo 34 km pot lał się ze mnie litrami, zmęczenia brak. Błoga noc także do usłyszenia.
Drugi dzień. Zwarci i gotowi po odwiedzeniu "bukowej" i śniadaniu wyjeżdżamy na trasę kolejnego etapu. Pogoda w miarę przyjazna, zero słońca, ale i opadu brak.
Wszędzie prowadzi nas asfalt, pierwsza wieś Łusajny i widok w strone "naszego" półwyspu [fot.1]
Następne wsie to Gucin i Mostkowo, w tej drugiej ścieżka rowerowe, kilka sklepów i genialny zjazd od strony Gucina .... coś jakby morena czołowa się zatrzymała w tym miejscu, zjazd długi, szybki i prosty, czyli to co tygryski lubią najbardziej.
W Gamerkach Wielkich skręcamy chwilę wzdłuż torów na Olsztyn, od razu przy torach rzuca się w oczy ładny dworek [fot.2]
Pytamy tubylca jak droga do Jonkowa, odpowiedź oczywista ... raz w górę, raz w dół, mijamy Stare i Nowe Kawkowo - rzekomo polską prowansję, gdyż są tam gdzie ukryte pola lawendy, zero znaków, rozglądając się na wszelkich górkach nic prócz ugorów. Warto wspomnieć, że trasa która pokonujemy to szklak warmińskich kapliczek, których jest zatrzęsienie w każdej wsi, wszystkie robione są raczej na jedną nutę i wyglądają tak [fot.3]
W Nowym Kawkowie klimatyczny kościół wraz z plebanią [fot.4]
Parę kilometrów dalej sesja przy znaku wsi Pupki, dalej już tylko zakupy w GS'ie w Jonkowie, przejazd przez Gutkowo od którego rozpoczyna zjazd ścieżką rowerową do samego Olsztyna.
Olsztyn czyli miasto województwie z ciekawym centrum i licznymi jeziorami. Wszędzie w oczy rzucają się Baby Pruskie [fot.5]
Rynek dość ładny bez większych szaleństw, uwagę przykuwa odnowiony ratusz [fot.6][img]
Wpadamy na obiad, później jeszcze tylko zamek wraz z wejściem na wieżę, ciekawostka na wieży a w zasadzie pod schodami przed szczytem jeszcze stoi skrzynia z piaskiem ... z napisami po niemiecku ... .
Sam zamek od ładniejszej strony prezentuje się tak [fot.7]
Po drodze na dworzec pkp przypadkowy rzut okiem na Pocztę Główną
[fot.8]
dość podobne wierzchołki do naszych inowrocławskich, zresztą jeden z kościołów bardzo przypomina również inowrocławski kościół ZWNMP. [fot.9]
Opuszczamy Olsztyn i udajemy się do Czerwonki. Sam dworzec twór PRLu nie warty wspomnienia, przejazd poza ścisłe centrum też pokazuje te gorsze oblicza Olsztyna.
Pociąg którym jedziemy do Czerwonki ma rzekomo przez Nas opóźnienie godzinne. Tym razem jednak i my i załoga konduktorska nie widzimy w sobie wrogów, a wręcz przeciwnie, sporo sobie porozmawialiśmy.
Wysiadamy w Czerwonce, jest to miejscowość, przy której znajduje się rozwidlenie linii na Mrągowo i Kętrzyn.
Szybko mija podróż przez Węgój, Stryjewo i Brendyki, dojeżdzamy do Stanclewa. Stanclewo kościół [fot.10]h[img]ttp://img577.imageshack.us/img577/7702/sam4393j.jpg[/img]. Nadmienię fakt, że pierwszy raz jechaliśmy po innej nawierzchni niż asfalt, między Stryjewem i Brendykami mimo zaznaczonej na mapie nawierzchni asfaltowej przywitała nas górka z brukiem, przechodząca w parów, pierwsze zejście z rowerów na trasie. Przed samymi Brendykami bardzo ładna aleja przydrożna z starodrzewiem.
Jeszcze tylko zjazd z górki w Starym Gielądzie i już jesteśmy na miejscu kolejnego postoju - Sorkwitach. Miejscowość pomiędzy dwoma jeziorami Gielądzkim i Lampackim. My kierujemy się do stanicy wodnej PTTK, po drodze okazały most kolejowy nad Krutynią. Witają nas domki typu Brda oraz prysznic na który mamy 30 min. bo później recepcja zamknięta i nie ma skąd kluczyka wziąć.
Przed samym wjazdem na stanice, która jest początkiem spływu szlakiem Krutyni znajduje się okazały park pałacowy wraz z rewelacyjnie utrzymanym pałacem. [fot.11]
Pałac który rzekomo jest hotelem, wyglądał co najmniej na opuszczony, jedynie w przypałacowym domku paliło się światło. Sam domek również pokaźnych rozmiarów i styl pałacowy.
Odnośnie samej miejscowości jest dość spora, nie wygląda tak okazale jak Kretowiny, jednak kilka sklepów i punktów gastronomicznych się znajdzie. Jezioro Lampackie nad którym mieszkamy mimo, że jest strefą ciszy, strasznie podbija dźwięki z blisko położonej DK16. Samo jezioro prezentowało się wieczorem tak [fot.12]
na tym kończymy dzień, przejechane w nogach 70 kilka kilometrów powoli zbiera się kwas mlekowy w mięśniach ... . Do jutra.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach