FORUM OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA Strona Główna FORUM OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
ROK ZAŁ. 2006

www.stowarzyszeniebastion.com

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat

Tagi tematu: muzeumcytadela

Przesunięty przez: drFaustus
Pon 08 Wrz, 2014 09:00
Muzeum-cytadela
Autor Wiadomość
gogo-dimpek 
pomocnik komendanta drużyny
Homo-wratislawienses



Wiek: 51
Dołączył: 14 Sty 2014
Posty: 381
Skąd: Wrocław
Wysłany: Sob 15 Lut, 2014 21:58   Muzeum-cytadela

Oto album z poznańskiej cytadeli. Jak widać na nim postarano się to miejsce uatrakcyjnić albo przerobić na coś naprawdę ciekawego, czyli zrobiono z tego całkiem ciekawe muzeum.

https://picasaweb.google.com/106056057697922040766/CytadelaWPoznaniu?authkey=Gv1sRgCK6phICY7c6yVw#

Chyba że na terenie wspomnianej budowli ktoś już był i zamieścił zdjęcia na forum. Bo nie wydaje mi się aby tak ciekawy zwiedzalniczo obszar był przez wszystkich pomijany. Jeżeli temat się zdublował to proszę o przeniesienie posty do tamtego tematu
_________________
Były "niezrzeszony" z Wrocławia
 
 
drFaustus 
komendant zgrupowania



Dołączył: 20 Mar 2006
Posty: 10266
Skąd: Piękny kraj!
Wysłany: Pon 17 Lut, 2014 12:35   

Miło pooglądać :supz:
Ostatni raz byłem tam z 12 lat temu i pocałowałem klamkę :xx:
Nie było jednak tylu fantów/ekspozycji na zewnątrz...
 
 
gogo-dimpek 
pomocnik komendanta drużyny
Homo-wratislawienses



Wiek: 51
Dołączył: 14 Sty 2014
Posty: 381
Skąd: Wrocław
Wysłany: Wto 18 Lut, 2014 00:51   

Bo tak po prawdzie bardziej nastawiłem się na foto-obstrzeliwanie rzeczy na zewnątrz niż w środku. Było to spowodowane myślą że mnie tu jeszcze raz przyniesie to "obcykam" wtedy mocniej środek.
_________________
Były "niezrzeszony" z Wrocławia
 
 
jacekwoj3 
komendant drużyny


Dołączył: 02 Gru 2008
Posty: 789
Skąd: Twierdza Przemyśœl
Wysłany: Śro 19 Lut, 2014 11:02   

Dorzucę wspomnienia Polaków walczących o Cytadelę ,wcale nie było tak kolorowo . Cywile byli zmuszani do szturmowania niemieckich stanowisk :

Sowieci zmusili kilka tysięcy polskich cywilów do udziału w szturmie poznańskiej Cytadeli. Nie miało znaczenia, czy tak zwani ochotnicy mieli przeszkolenie wojskowe, czy też 20 lutego 1945 r. po raz pierwszy w życiu trzymali broń w rękach
W oficjalnych wspomnieniach cytadelowców - mieszkańców Poznania, którzy u boku Armii Czerwonej walczyli o wyzwolenie swojego miasta - zimowe zmagania z 1945 r. przedstawiano jako dowód więzi sojuszniczych łączących narody polski i radziecki. Lud Poznania w walce o swoją wolność połączył się samorzutnie i intuicyjnie z naszym wielkim i szczerym sprzymierzeńcem, Armią Radziecką - napisał trzy lata po wojnie Feliks Róg-Mazurek w propagandowym dziele,, Poznaniacy w walce o Cytadelę".

Choć prawdziwą historię cytadelowców peerelowska cenzura starała się skrzętnie ukrywać, sprawa zmuszenia Polaków do udziału w krwawym szturmie nie poszła w zapomnienie - w Poznaniu było zbyt wielu świadków wydarzeń z lutego 1945 r.

Stalingradczycy atakują

Poznań, połowa lutego 1945 r. Weterani bitwy stalingradzkiej, żołnierze 8. Armii Gwardii gen. Wasilija Czujkowa, po niemal czterech tygodniach zaciętych walk opanowali centrum miasta i zepchnęli Niemców na północ - na teren Cytadeli zbudowanej w XIX wieku przez Prusaków. Cytadela to ostatni bastion niemieckiej obrony. Sowietom się spieszy - chcą zdobyć twierdzę do 23 lutego, by uczcić 28. rocznicę powstania Armii Czerwonej. Taki rozkaz wydał Józef Stalin.

Pierwsze natarcie na Cytadelę rusza 18 lutego. W grubych, ceglanych fortyfikacjach broni się 10-15 tys. żołnierzy niemieckich dowodzonych przez gen. Ernsta Gonella, komendanta Festung Posen, czyli Twierdzy Poznań.

Mimo bombardowania i ostrzału artyleryjskiego stare pruskie umocnienia trzymają się mocno. Sowiecka piechota nie może sforsować głębokich na osiem metrów fos. Piechurzy z 74. i 82. Dywizji zalegają za ziemnymi skarpami pod zmasowanym ogniem z broni maszynowej.

Czujkow wie, że brakuje mu ludzi, zwłaszcza w służbach inżynieryjno-saperskich, i 20 lutego, w trzecim dniu szturmu, dochodzi do wniosku, że bez posiłków Cytadeli nie zdobędzie. I wtedy przychodzi mu do głowy myśl, by użyć do walki polskich mieszkańców miasta. Dla przedstawicieli zdominowanego przez komunistów rządu tymczasowego efekt propagandowy jest oczywisty, więc gorąco popierają pomysł Czujkowa.

Pójdziecie z nami!

Sowieci niezwłocznie przystępują do przymusowego wcielania cywilów do oddziałów szykowanych do kolejnych ataków na Cytadelę - chodzą od domu do domu razem z polskimi milicjantami i wyciągają wszystkich mężczyzn, którzy ich zdaniem nadają się do walki. Wielu z nich nigdy nie trzymało w ręce karabinu.

Lucjan Kwaśniewski przełom stycznia i lutego 1945 r. spędził w piwnicy kamienicy na Górnej Wildzie. Któregoś ranka zobaczyłem na podwórzu tłum mężczyzn w cywilnych ubraniach - wspominał. - W bramie stali uzbrojeni wartownicy. Mnie i mojego brata przepuszczali, bo byliśmy dzieciakami. Ci mężczyźni dawali nam listy do rodzin. Mój starszy brat kilka zaniósł gdzieś w okolice ul. Ogrodowej. (...) Tych, którzy zostali na podwórku, Rosjanie wyprowadzili na ulicę i ustawili ich w czwórki. Z jakiegoś konnego wozu powyjmowali karabiny i rozdali tym ludziom. Nabojów oczywiście im nie dali. Potem poprowadzili ich w stronę centrum. To właśnie byli ci słynni cytadelowcy.

Zygmunta Busza, wówczas niespełna piętnastolatka, Sowieci chwycili 22 lutego 1945 r. na Szewskiej. Było ich może pięciu. ,,Towariszcz, popracujesz!" - usłyszałem. Byłem bardzo wysoki, i to prawdopodobnie zdecydowało, że mnie zabrali. Na ulicy nikt w moje dokumenty nie patrzył.

Takich jak Busz Sowieci zebrali około pięćdziesięciu. Szli czwórkami przez Garbary. Rosjanie po bokach, z przodu i z tyłu, z pepeszami zwieszonymi przez rękę. Czuliśmy się trochę jak niewolnicy. Na Garbarach przeszły nas ciarki, bo jeden z Polaków uciekał i Rosjanie do niego strzelali. Udało mu się zwiać, ale my popadliśmy w przygnębienie. Nikt nie chciał zginąć tuż przed wyzwoleniem - wspominał Busz.

21 lutego 1945 r. późnym popołudniem na Półwiejskiej, gdzie mieszkał Edward Czerwiński z rodziną, zjawił się milicjant z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Przyniósł wiadomość, że wszyscy mężczyźni od 18. do 45. roku życia mają się zgłosić na posterunek przy ulicy Kwiatowej. - Rano pójdziecie zdobywać Cytadelę - powiedział.

Miałem wtedy 21 lat, mój brat - 20. Przyjęliśmy to jako polecenie, bo byliśmy wychowani w dyscyplinie przedwojennego harcerstwa - relacjonował po latach Czerwiński. - Wieczorem zgłosiliśmy się na posterunek. Sformowano z nas 27-osobowy pluton i zaprowadzono na Łąkową 12. Czekali tam sowieccy oficerowie. "Czemu nie zrobiliście w Poznaniu powstania?" - zapytali z wyrzutem. Ogarnął nas śmiech. W okupowanym Poznaniu, licznie zamieszkanym przez Niemców, było to przecież niemożliwe.

Rodzina Leonarda Janiszczaka schroniła się 21 lutego 1945 r. w opuszczonym mieszkaniu przy ulicy Nad Wierzbakiem. W nocy do drzwi zapukał uzbrojony, młody radziecki żołnierz. Byliśmy wystraszeni, bo kilka dni wcześniej pijani Rosjanie przy Urbanowskiej chcieli strzelać do Polaków. Sołdat spojrzał na nasze dzieci i przez chwilę jakby się zawahał. Ale zaraz wskazał na mnie. "Chodi!" - powiedział. Co było robić, poszedłem. Później mówiono o nas: "ochotnicy", a ja zawsze podkreślam, że mnie zabrali, zwerbowali. Żadnym ochotnikiem nie byłem.

Sowieci zaprowadzili Janiszczaka i kilku innych mężczyzn na posterunek milicji przy Mazowieckiej. Spisali ich, niczego nie wyjaśniając. Nikt nie protestował, bo nie byliśmy pewni swojego losu. Zebrali nas tam ponad pięćdziesięciu. Poprowadzili na Słowackiego 22, a potem na tyły Opery. Wtedy domyśliliśmy się, że idziemy na Cytadelę.

Wiedziałem, gdzie spust

Czerwiński i inni zwerbowani dostali od Sowietów karabiny, choć większość z nich nigdy nie miała w ręce broni: Nawet podchorąży - nasz dowódca - miał pepeszę pierwszy raz w życiu. Urządziliśmy kanonadę: każdy strzelał w powietrze. Miałem trochę obycia, bo przed wojną jako harcerz strzelałem z małokalibrówki. Wiedziałem gdzie się naciska, a gdzie naciąga. Sowieci rozdali naboje, a potem nasypali w czapki cukru. Co można było zrobić z sypkim cukrem? Zaraz go zjedliśmy.

Józef Hasiński, zmarły w ub. roku żołnierz Armii Krajowej, a po wojnie więzień polityczny, wspominał, że w styczniu 1945 r. poznaniacy witali Sowietów jak wyzwolicieli, ale stosunek miejscowych do czerwonoarmistów szybko się zmienił. Zaczepiali kobiety, szabrowali. Najpierw mieszkania poniemieckie, w końcu i polskie. Potem wyszło na jaw, że wyciągali mężczyzn z domów i zmuszali ich do pomocy w zdobywaniu Cytadeli. Musieli pod ostrzałem nosić mosty zwodzone i przerzucać je przez fosy. Wielu Polaków wtedy zginęło, bo nikt ich nie przeszkolił w walce ulicznej.

20 lutego 1945 r. późnym wieczorem młodzi poznaniacy zebrani przez Rosjan w budynku fabryki marmolady przy Wzgórzu św. Wojciecha sposobili się do ataku. Od czerwono-armistów dostali do kieszeni naboje, do ręki karabiny i kromki chleba z masłem. Kiedy zjedli, oficerowie dali im kartki, żeby napisali listy do rodzin.

- Zebrała się nas spora grupa, niektórzy młodzi mieli ledwie po 14-15 lat - wspominał Franciszek Trawka zwerbowany przez polskich milicjantów i radzieckiego żołnierza. - Spisali nas, była zbiórka, przemówił do nas sowiecki oficer, a potem nasz. W miejsce przysięgi zaśpiewaliśmy "Rotę" i Alejami Marcinkowskiego, pośród płonących domów, ruszyliśmy ku Cytadeli.

Przed wojną w gimnazjum Trawka ćwiczył się w strzelaniu i z karabinem, który dostał, potrafił się obchodzić. Inni uczyli się strzelać w boju, o ile zdążyli.

Grupę Trawki przydzielono do oddziału czerwonoarmistów, którzy opanowali przyczółek po drugiej stronie fosy. Nacierali w nocy w miejscu, w którym dziś na Cytadeli stoi obelisk z gwiazdą. - Po ściętych drzewach pod niemieckim ostrzałem przeszliśmy nad fosą. My strzelaliśmy pojedynczo, a Niemcy kosili seriami. Tam mnie strach obleciał - opowiada.

Fortyfikacje dziś: Fort Winiary zarosniety trawą;
Gwiazda z obelisku znikła na 20 lat: ''Akcja Cytadela''

Nacierający zalegli po drugiej stronie fosy. Nad ranem dostali ciepłej zupy i humory im się poprawiły. Przez dwa dni posuwali się po kilka metrów do przodu, a potem wycofywali pod kontratakami Niemców.

- Obok nas walczyli Białorusini, odnosili się do nas przyjacielsko. Było jasne, że albo razem pójdziemy do przodu, albo razem tu zostaniemy - wspominał Franciszek Trawka.

W noc decydującego szturmu Trawka został postrzelony - pociski urwały mu cztery palce: trzy u prawej dłoni, jeden u lewej. Było zimno i krew szybko krzepła. Radziecki lekarz w szpitalu polowym spojrzał na prawicę Trawki i zdecydował: - Utniemy w nadgarstku. Tu się protezę założy! Trawka zdołał się wybronić przed amputacją prawej dłoni.

Przeprawa pod ogniem

Większość polskich cywilów Sowieci skierowali do prac saperskich prowadzonych na Cytadeli pod ogniem niemieckiej broni maszynowej. Pod ostrzałem cywile budowali przeprawę przez fosę, dzięki której do wnętrza twierdzy miały wjechać sowieckie czołgi.

Janiszczak: Rosjanie kazali rozbierać baraki i rzucać belki do fosy. - Muszą po nich przejść czołgi! - tłumaczyli. Poszły w ruch młoty i siekiery. Rozebraliśmy szopy stojące niedaleko obecnej alei Niepodległości. Szliśmy z belkami pod stromą górkę, pośród rozbitych grobów i kikutów drzew. Jak nieśliśmy belki we czterech, a jeden oberwał, to wszyscy leżeliśmy. Błoto było olbrzymie, zgubiłem w nim buty. Żadnej broni nie dostaliśmy. Dopóki szliśmy pod górę, czuliśmy się bezpieczni. Ze szczytu trzeba było jednak zejść w niszę, w której była fosa. I wtedy Niemcy mieli nas jak na dłoni. Byliśmy wystawieni na otwarty ogień z fortów. Rosjanie niby nas ochraniali, ale wielu Polaków poległo.

Busz: Położyliśmy się przy moście kolejowym na Garbarach, bo z wyżyn Cytadeli strzelali snajperzy. Po jakimś czasie dostaliśmy się w okolice angielskiego cmentarza. Pod osłoną bunkra nosiliśmy szyny z torów kolejowych. Część z nas dostała piły i ścinała słupy telegraficzne. Broni nam nie dali. Budowaliśmy most przez fosę. Rosjanie chcieli przeprowadzić po nim czołgi i trzeba go było wzmocnić. Metr za murem, pod który kładliśmy belki, trwały walki. Nie można było podnosić głowy, bo kule i odłamki fruwały w powietrzu.

Politrucy rzucają cegłami

Przez całą noc z 21 na 22 lutego 1945 r. Rosjanie ostrzeliwali Cytadelę. Nad ranem grupa Czerwińskiego miała zaatakować przez wyłom muru - na sygnał, jakim była wystrzelona rakieta, zerwali się i razem z czerwonoarmistami ruszyli do ataku.

Ci z przodu padli, bo Niemcy otworzyli ogień - jak się okazało, mieli naprzeciwko wyłomu stanowiska ogniowe - wspominał Czerwiński. - Padliśmy. Strzelaliśmy na oślep. Ani my, ani Sowieci nie chcieliśmy ruszyć w podwórze. Leżeliśmy na rumowisku z cegieł ostrzeliwani przez niemieckie moździerze. Co jakiś czas ktoś z nas obrywał. W pewnym momencie za naszymi plecami zaczęły spadać cegły. Obróciliśmy się. Sowieccy oficerowie polityczni, w czapkach z czarnymi otokami i olbrzymimi naganami rzucali cegłami w swoich żołnierzy, żeby poderwać ich do walki. Ale szeregowcy nie podnosili się. Około południa Niemcy skoncentrowali ogień moździerzy na naszej grupie. Wtedy oberwałem w głowę i straciłem przytomność.

Janiszczak: Przez ostatnią noc szturmu budowaliśmy most wystawieni na strzały z Cytadeli. Sanitariuszy nie było. Jak już stało się coś złego, ratowaliśmy się sami. Rosjanie dozorowali nas, chodząc między nami z karabinami. Aż nagle 23 lutego nad ranem uciszyło się. Umilkły strzały. Jak się zrobiło jasno, Niemcy zaczęli wywieszać białe flagi i wychodzić z umocnień. Nie widać było żadnego oficera. Niektórzy mieli ślady po oderwanych dystynkcjach. Radość była ogromna. Byliśmy umorusani, wyczerpani, ale szczęśliwi jak nigdy!

Busz: Co to była za radość! Nareszcie mogliśmy skończyć pracę, choć czołgi nie zdążyły przejechać po naszej konstrukcji.

Ilu zginęło?

Historycy szacują, że Sowieci rzucili do walki o Cytadelę dwa do trzech tysięcy poznaniaków, ale pełnych i wiarygodnych danych nie ma. W trakcie szturmu poległo co najmniej 104 mieszkańców Poznania. Dziś żyje kilkunastu cytadelowców.

Po walkach Sowieci zwalniali polskich cywilów do domów - ale nie wszystkich. Ranny Czerwiński trafił do szpitala polowego w budynku Urzędu Pracy na Wildzie. Co tam się działo! Ranni Sowieci, mimo dwudziestostopniowego mrozu, szli z Wildy w piżamach na Garbary po wódkę, którą dobywali z porzuconych przez Niemców cystern. Wracali z wiad-rem alkoholu i wiadrem marmolady z fabryki "Putiatyckij". I tak leżeli szczęśliwi, pili wódkę, a że nie mieli sztućców, marmoladę wybierali z wiadra rękami. Nas też zachęcali, ale nikt nie chciał. Byli mocno pijani, więc co rano leżało na zewnątrz kilku sztywnych od mrozu - wspominał.

W szpitalu Czerwiński usłyszał, że kiedy wyzdrowieje, pójdzie "na Berlin": Na moje szczęście do szpitala przyszła polska lekarka. Miała za zadanie wyciągnąć Polaków. I udało się! Wykorzystując moment nieuwagi Rosjan, zaczęliśmy uciekać na Wierzbięcice. Goniły nas przekleństwa sowieckiego komendanta szpitala.


Źródło : Piotr Bojarski, Gazeta Wyborcza
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Kopiowanie wszelkich treści zawartych na forum bez zgody administracji i autorów tematów/postów zabronione!

Administracja forum nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy - są one własnością ich autorów.